Powtarzając za prorokiem Michael Scottem „No God, Please No!”. Ten cytat sumuje moje odczucia po obejrzeniu sezonu drugiego Wiedźmina. A już naprawdę absurdalne i wręcz obraźliwe jest to, że ten serial jakimś cudem przekonał całkiem sporo osób, że jest dobry. Trudno powiedzieć czy to kwestia zaniżonych do granic możliwości standardów, zwykłej głupoty ludzkiej, czy agresywnego marketingu. A może mieszanki wszystkich trzech.
„Widownia się zmienia. To wszystko się zmienia. Widzę bardzo duże przyspieszenie procesów, o których pisał Jacek Dukaj w książce „Po piśmie”, gdzie odrywanie się od ciągów przyczynowo-skutkowych, odrywanie się od narracji liniowej, odrywanie się od narracji typowo, czysto książkowej. Jak się patrzy na to, kto ogląda seriale, to im młodsi widzowie, tym logika intrygi jest mniej istotna. [Istotne są – przyp. red.] czyste emocje. Czyli goły miks emocjonalny, bo to są ludzie wychowani na TikToku, na YouTubie, którzy sobie skaczą z jednego filmiku na drugi, na drugi”.
Tomasz Bagiński
Serial odleciał tak daleko od powieści, że zieje pomiędzy nimi czarna dziura. Odpowiedź czemu tak się stało, można wyciągnąć z powyższego cytatu – a zagłębiając się: za porażkę odpowiadają lenistwo wraz z głupotą. Przede wszystkim showrunnerzy traktują Wiedźmina jako produkt, nic więcej. Za scenariusz odpowiedzialna jest grupa ludzi – aż piątka, co jest jak dla mnie absurdalną liczą osób. Nie rozumiem, jak można osiągnąć spójność historii kiedy pracuje nad nią tyle różnych osób. Wyobraźmy sobie jakby pięć różnych osób pisało książkę. Zapewne rezultat nie byłby zachwycający.
Dodatkowo wszyscy scenarzyści są młodzi i mają na koncie co najwyżej seriale-szmiry o super bohaterach. Z ich dorobku najlepszym dziełem są scenariusze do serialu Supernatural, autorstwa Jenny Klein. Poniżej przygotowałam streszczenie ich całego imponującego dorobku. Nie muszę dodawać, że po bliższym zapoznaniu się przestałam się dziwić tak beznadziejnej jakości scenariusza.
Trudno się dziwić, że twórcy serialu nie rozumieją twórczości Sapkowskiego. Natomiast sam autor zgaduję został opłacony na tyle sowicie, żeby mieć odpowiednio wywalone na to co się robi z jego twórczością. I trudno mu się dziwić. Gdybym była w jego wieku, też bym miała wywalone. Prawdopodobnie…
Nie zmienia to jednak faktu, że twórczość Sapkowskiego została w przerażający wręcz sposób umniejszona. Scenarzyści i producenci mili do dyspozycji niewiarygodnie dobry materiał źródłowy, który mógłby zostać przekuty w widowisko telewizyjne na skalę Gry o Tron. Sposób wykorzystania tego materiału to jakieś jasełka. Żadne z twórców nie rozumie czego się dotknęło więc wszyscy próbują to spłaszczyć świat i bohaterów do swojej płaskiej wrażliwości. Przykłady takiej interpretacji scenariusza można by mnożyć.
Przykładowo Ciri w sezonie 2 pojawia się w Kaer Morhen jako prawie dorosła kobieta. Zgodnie z powieścią Ciri trafiła do wiedźmińskiej warowni jako dziecko. Dlatego wszystko co się działo w warowni miało w książce pewien urok. Grupa dziadków wychowująca małą dziewczynę ma sobie bardzo duży potencjał jeśli chodzi o dowcip. Ciri jako dziecko upodabniająca się do wiedźminów i odkrywająca swoją kobiecość po przybyciu Triss to znakomity wątek rozwijający jej postać.
Dorosła Ciri, która wpadła tam na trening i poznała wiedźminów – niekoniecznie. Serialowi kompletnie nie udało się sprawić, żeby widz zaprzyjaźnił się z Ciri, ale pokazać więź pomiędzy jej wiedźmińskimi opiekunami a nią. W książce wiedźmini sami chcieli uczyć dziewczynę miecza, bo tylko to potrafili i troszczyli się o nią.
W serialu Ciri sama musiała się prosić o naukę. Nie trzeba mówić, że nawet na papierze ta druga opcja nie ma ładunku emocjonalnego. Wątek z Leszym pominę milczeniem, bez względu na to z jakiej części ciała wyciągnęli go showrunnerzy. Niestety nie mogę przemilczeć wątku z Vesemirem próbującym zamienić Ciri w wiedźmina. Co za pogardliwe potraktowanie tak wspaniałej postaci. Książkowy Veremir nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, widział co mutacje robią z młodymi chłopcami i za żadne skarby nie skazał by na to Ciri, którą traktował jak wnuczkę.
Yenefer tracąca moc, trafiająca najpierw w niewolę do elfów a potem do Nifgaardczyków, to jakieś totalne pierdoły. Ktoś zdecydowanie na siłę chce wtrynić tę postać gdzie tylko się da. Dodatkowo scenarzyści wygodnie ją wykorzystują do wyjaśnienia całej sytuacji geopolitycznej na kontynencie. Gdziekolwiek gdzie trafia Yenefer zawsze mamy nieudolną próbę opisania zmian w danej części świata. Sprzymierzenie elfów z Nilfgaardem, prześladowanie starszych ras, wszystkie wydarzenia związane z radą czarodziejów. Serial nie stara się wprowadzić i przedstawić nowych postaci, zwyczajnie zatyka dziury w swojej dziecinnej fabule. Ten paskudny zabieg sprawa, że każdy wątek indywidualnej postaci jest płytki, poplątany i wyzuty z emocji.
Jedyną postacią, która choć zachowuje część charyzmy swojego książkowego odpowiednika jest Geralt Cavilla. Nic zresztą dziwnego, skoro on, zapewne jedyny z całego zespołu czytał książkę. Żadna z pozostałych postaci mnie nie przekonuje, bez względu na to, czy serial pokazuje ich cierpienie czy szczęście. Z poziomu widza – wszyscy w tym serialu są sobie obcy. To ewidentnie wskazuje, że kwestie aktorów były pisane przez roboty. Zwłaszcza jeśli jedynym momentem, w którym, można było poczuć cokolwiek (oprócz zniecierpliwienia) to śmierć konia…
Swoją drogą to wcielenie Ciri jest zdecydowanie najbardziej niesympatycznym jakie można sobie wyobrazić. Jej postać ma nieustannie ten sam naburmuszony wyraz twarzy. Nawet przez moment nie zachowuje się naturalnie. Co przy dorosłym wyglądzie i wyraźnym makijażu sprawia zimne tak wrażenie, że nawet Elsa się chowa. To smutne, że gra Wiedźmin 3 wykorzystując animację stworzyła sympatyczniejszą postać, niż żywa, oddychająca istota ludzka.
Po cichu liczyłam, że twórcy podniosą poziom scenariusza po pierwszym sezonie. Że poznamy bliżej (powoli i starannie) wszystkich bohaterów. Po czym sezon skończy się w idealnym momencie – zamieszczaniem w Aretuzie. Gdyby scenarzyści zrobili odpowiedni użytek z materiału źródłowego, każda z postaci miałaby czas i szanse na to żeby zabłysnąć. Niestety z punktu widzenia oglądającego wszyscy nadal są słomianymi kukłami.
Cały ten absurdalny pomysł z demonem w lesie to idiotyzm w stosunku do wydarzeń książkowych. Można by się kłócić, że wówczas nie mielibyśmy akcji w serialu. Ale niestety to nie jest dobry argument. W pierwszej części było wystarczająco dużo walki i istotnych wydarzeń żeby zarówno przedstawić nowych bohaterów, rozwinąć środowisko jak i pokazać trochę starego dobrego wywijania mieczem.
Dodatkowo mam spory problem z lokalizacjami w serialu. Wszystkie wyglądają dla mnie tak samo. Wszystkie są równie nudne i nieciekawe. Dodatkowo, ktoś się ciągle upiera, żeby sceny kręcić w małych pomieszczeniach i wąskich uliczkach. I nie ma to w sumie znaczenia bo wszędzie jest ciemno i brzydko. Nie wiem kto robił ten ciemny, zniebieszczony concept art do serialu, ale ta osoba ewidentnie potrzebuje wina, zabawy i Passiflory.
Podsumowując serial jest ogromnym rozczarowaniem. I widać to w ocenach na publicznych serwisach takich jak Rotten Tomatoes. Oczywiście mam tu na myśli oceny publiczności – ponieważ te nie są kupione. Jedyna dobra rzecz jaka z niego wyszła, to przeczytanie ponownie całej sagi w próbie zmycia zniesmaczenia. Trochę pomogło. I to samo bym doradzała twórcom serialu. Przeczytajcie – ale naprawdę przeczytajcie – książkę. Ze zrozumieniem.