„Sandman”, czyli serialowa ekranizacja komiksu Neila Gaimana jest świeżą pozycją na Netflixie i mnie pozytywnie zaskoczył. Oczywiście nie jest idealny. We współczesnym świecie „zachwycające” seriale i filmy są trudniejsze do doświadczenia niż spotkanie z jednorożcem. Niemniej jednak oglądanie serialu było bardzo przyjemne.
Wizualnie serial jest niezwykle przyjemny, balans światła i cieni jest zaskakująco dobry. W żadnej chwili nie prześladowało mnie wrażenie, że kadr jest zbyt ciemny by widzieć wyraźnie. Lub zbyt jasny, żeby zepsuć klimat. Muzyka jest bezbłędnie trafiona. Autorem kompozycji muzycznych jest David Buckley, kompozytor z dość bogatym dorobkiem. Zaskakująco wśród jego prac jest między innymi ścieżka dźwiękowa do „Nobody”.
Zdecydowanie największym atutem serialu jest castingowy wygryw – Tom Sturridge, odgrywający rolę tytułowego Sandmana, Króla Snów. Nie tylko jego gra aktorska jest na wysokim poziomie, ale sama fizjonomia aktora, z dodatkiem charakteryzacji sprawia, że wciela się postać idealnie. Świetną grę aktorską zaprezentowali również David Thewlis, (John), Boyd Holbrook (Koryntyjczyk), Stephen Fry (Zielony Zakątek) oraz Vanesu Samunyai (Rose Walker). To byli aktorzy, którzy najbardziej przyciągnęli moją uwagę, aczkolwiek mogłabym dorzucić jeszcze parę kreacji, które również były bardzo przyzwoite.
Zdecydowanie największym minusem serialu jest przesycenie go poprawnością polityczną, która momentami po prostu bije w twarz widza. I to niekoniecznie w przyjemny sposób. Nie wiem czy jest sens to komentować na ten moment. To jest już tak powtarzający się problem, że da się do wyjaśnić tylko psychiatrią lub magią. A żadnym z nich nie dysponuję.
O ile zmiany w wyglądzie bohaterów, na tle rasowym mi nie przeszkadzały. Częściowo dlatego, że nie czytałam wcześniej komiksu. A częściowo dlatego, że w serialu panował trochę klimat „rozmycia osobowości” – wiele postaci i tak przyjmuje różnorakie formy więc to nie razi. Raziło natomiast rzucanie w twarz takiej ilości wątków elgiebete. Było to nieprzyjemnie wymuszone. I z tego co wiem to zbędne, bo w komiksie takie postacie się pojawiały.
Pomijając jednak tą produkcyjną czkawkę produkcja ma bardzo wiele do zaoferowania. Da się w niej odczuć dziwność charakterystyczną dla Gaiman’a i jego sposobu kreowania świata i postaci. Przedstawione historie budzą sympatię i dają do myślenia. Z pewnością nie jest to serial, który ogląda się z wyłączonym mózgiem. Co ciekawe mnie serial zdecydowanie zachęcił do przeczytania komiksu do zamierzam uczynić. Pomimo, że zwykle nie przepadam za komiksami i zdecydowanie preferują książki.
W ogólnym ujęciu produkcja Netflixa zasługuje na polecenie. I obejrzenie Sandmana trudno by uznać za czas stracony. Nie jest idealna, ale i tak zdecydowanie się wybija biorąc pod uwagę jak kiepskie treści oferuje nam w naszych czasach przemysł rozrywkowy.