Przedwieczny Zew jest tegoroczną publikacją autorstwa Andrzeja Wardziaka. Książka wydana została przez wydawnictwo WARBOOK i z pewnością wyróżnia się na tle innych tytułów tego wydawnictwa, które koncentruje swoje wysiłki na książkach militarnych i wypełnionych akcją.
Andrzej Wardziak debiutował tytułem „Infekcja” w roku 2013 r., który był o tyle ciekawy, że dołożył cegiełkę do naszych pierwszych, polskich, raczkujących zombie. Następnie w 2015 r. pojawiła się „Siódma Dusza” bardzo dobrze przyjęty horror, który bardzo szybko trafił to Top Ten na liście sprzedaży Empiku. A rok później, w 2016 pojawiła się „Infekcja Exodus”. Wszystkie książki publikowane – prawie – rok w rok przesycone były entuzjazmem początkującego autora i naprawdę fajnie się je czytało. A tymczasem Andrzej Wardziak zamilkł na 4 lata po to by w bieżącym roku – 2020, opublikować „Przedwieczny Zew”.
Jeśli chodzi o sam projekt książki, to przede wszystkim wyróżnia się ona świetną grafiką na stronie tytułowej. Co prawda, mi nieco przeszkadza font, który został wykorzystany na nazwisko autora – ale to już bardzo subiektywna kwestia. Poza tym, trudno o jakiekolwiek zastrzeżenia. Chciałabym tylko, że książka została wydana w twardej oprawie. Projekt okładki naprawdę na to zasługuje.
Jeśli czytaliście poprzednie powieści Andrzeja Wardziaka będziecie w stanie dostrzec, że w tej książce autor wyraźnie poprawił styl pisania. Liczba drażniących zwrotów zdecydowanie się zmniejszyła, a zasób słownictwa autora się powiększył. Edycja również została wykonana profesjonalnie. Widać, że książka została wygładzona i czyta się ją bardzo płynnie.
Przed rozpisaniem się na temat samej treści książki podjęłam próbę zapoznania się z innymi dostępnymi recenzjami. Cóż, z większością z nich się nie zgadzam. Przede wszystkim z argumentem, że książka jest „za mało skondensowana”. A dodatkowo uważam że niektóre z nich, zaskakująco płytko podchodzą do samego tytułu. W tym przypadku, być może byłoby lepiej omijać recenzje przed przeczytaniem książki.
„Matka już przed wieloma wiekami zrozumiała, że istoty, które stworzyła, zrobiły się zbyt pyszne i zbyt aroganckie. Próbowała je poskromić, przywrócić stary, zapomniany ład i uniknąć, zdawałoby się, nieuniknionego.”
PRZEDWIECZNY ZEW
W krótkich słowach, książka opowiada o rzeczywistości, w której bogini – Matka Natura budzi się z wymuszonego snu, by ukarać ludzi za zniszczenia jakie poczynili na Ziemi. Ten motyw przewodni, zdecydowanie uważam za rewelacyjny. Natura, in carne, która ma dość ludzi i postanawia zrobić porządek z tym całym pierdolnikiem. W dobie globalnego ocieplenia, problemów z zalegającymi na całej planecie śmieciami i emisją CO2 do atmosfery, tego typu opowieść musi rezonować z ludźmi. Zapewne każdy z nas (poza Gretą T.) ma jakieś wyrzuty sumienia gdy przychodzi do segregacji, czy też faktycznie bycia „eco-friendly”. Także liczyłabym, że książka pobudzi czytelnika do autorefleksji.
Oczywiście motyw natury, która chce nas ukarać, nie jest nowy. Natomiast jest na tyle uniwersalny, że interpretacja Andrzeja Wardziaka jawi się jako „powiew świeżości” na polskim rynku wydawniczym.
Zdecydowanym smaczkiem książki były dla mnie fragmenty wyprawy na na Gangkhar Puensum, w których autor daje popis swojej wiedzy w dziedzinie wspinaczki. Według mnie ten zabieg, wykonany na samym początku książki nadał jej dużo realizmu. Nawet jeśli pojęcia takie jak: „asekuracja”, czy „złapać kogoś”, dla przeciętnego zjadacza chleba mogą być niejasne.
Innym ciekawym zabiegiem jest „Dziennik Skryby”. Ten powracający, krótki wątek pełni bardzo fajną funkcję. Pozwala czytelnikowi popatrzeć na świat, nie tylko oczami głównych bohaterów, ale oczami kogoś kto w historii w ogóle nie uczestniczy. Tworzy perspektywę, która pozwala nam dokonać ogólnej oceny sytuacji w jakiej znalazła się ludzkość. A jednocześnie umożliwia czytelnikowi złapanie oddechu od nieustających wydarzeń. To się bardzo dobrze sprawdza w tej powieści.
Mankamentów jest wiele, ale można je podsumować zwykłym – książka jest za krótka. Tak duży motyw zasługuje na więcej, no cóż… wszystkiego, ponieważ stwarza nieograniczone możliwości. Relacje pomiędzy bohaterami, które zmieniają się równie dynamicznie jak sama sytuacja, powinny zostać rozwinięte. Nasi bohaterowie, poprzez niedowierzanie, lęk i determinację przechodzą niesamowitą metamorfozę na kartach książki. Ale kart tych jest za mało, żeby dobrze pokazać jak postacie dojrzały i jak się rozwinęły od momentu kiedy ludzkość zaczęła być celem ataków. Wszystko dzieje się trochę za szybko aby pokazać słabości bohaterów, i to jak te słabości pokonują.
Autor już wcześniej pokazywał, że potrafi operować grozą i w tej książce również jest to widoczne. Ale żeby porządnie przestraszyć czytelnika, trzeba to robić powoli. Czytając powieść miałam wrażenie, że akcja płynie na tyle wartko, że nie ma czasu budować napięcia. Zdecydowanie balans pomiędzy akcją a grozą byłby lepszy, gdybyśmy mieli do czynienia z 2-3 powieściami z cyklu. Zwłaszcza, że fabuła, w której Matka Natura najpierw budzi się a potem odzyskuje dwa artefakty (ups! spoiler!), aż się prosi o trzy części.
Reasumując, miałam wrażenie, że wszystko się dzieje za szybko. Pojawiło się ono już podczas pierwszych rozdziałów i towarzyszyło mi do końca książki. Ekspedycja na Gangkhar Puensum? Ledwo się zaczęła a za chwilę koniec. Ucieczka Leny z Warszawy? Chwilka, pyk i już jest w Tatrach.
Książka miała zbyt duże tempo, aby przy tej ilości opisów, akcji, dialogów pokazać, że bohaterowie mają głębię. Żeby pokazać buntującą się naturę na tle upływającego czasu, który w tej powieści ma bardzo duże znaczenie. Tak, tak wiem, że to cegła. Ale i tak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dołożyć do niej drugą. A kto wie? Być może powstanie kiedyś kolejna część tej powieści? Przedwieczny Zew w dobie Cyberpunk’a? Kiedy Matka budzi się tylko po to, żeby zrozumieć, że ludzie nie potrafią jednak wyciągać wniosków. Nawet tych oczywistych.
Ogółem „Przedwieczny Zew” polecam – choćby dlatego, że sama koncepcja książki jest odważna i stanowi świetny dodatek, dla ciągle rozwijającej się polskiej literatury. Opowieść jest ciekawa, wątek trzyma w napięciu i sprawia, że do tej ksiązki chce się wrócić po pracy. A zakończenie jest takie, jakie być powinno – satysfakcjonujące.