Dawno dawno temu, gdy odpowiedni układ gwiazd oznaczał czas rytuałów, a nie polityczne hasło, wpadła mi do ręki pewna książka: Pan Lodowego Ogrodu Tom I Jarosława Grzędowicza. To jedyna książka, którą zacząłem czytać rano, a skończyłem wieczorem. Adekwatną cenę zapłaciło moje dupsko, ale było zdecydowanie warto.
Od tego czasu, kolejne książki były mniej lub bardziej interesujące. Od części trudno się było oderwać, ale dalej nie był to ten sam poziom co w przypadku Grzędowicza. Aż tu nagle, cały na biało, wchodzi Inkub autorstwa Artura Urbanowicza.
Co prawda słyszałem polecenie dotyczące tej książki, ale jak wiadomo, ludzie maja różne gusta. Co prawa wydawnictwo Vesper odpowiada za bardzo dobre tytuły (chociażby niedawne Chodź ze mną autorstwa Konrada Możdżenia było solidnym tytułem, mimo że od początku wiadomo było czego można się spodziewać), to dalej potrafi różnie to być – tak, właśnie z zażenowaniem patrzę na antologię Inne Światy wydawnictwa Sine Qua Non.
Spójrzmy szybko na opis książki z okładki. Brzmi całkiem całkiem.
Dwie epoki.
Dwie historie.
Jedna wioska.
Jedna czarownica.
Jedna klątwa.
Wyobraź sobie, że możesz wszystko. Nawet oszukać śmierć.
Nad Suwalszczyzną za kilka dni pojawi się zorza polarna. W Jodoziorach, małej wiosce na prowincji, zostają znalezione spopielałe zwłoki małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to owiane jest złą sławą, słynie ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób, zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych – niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty.
Tajemnicami wioski żywo interesuje się młody dzielnicowy, który wkrótce popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci bada Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Odkrywa, że mroczna historia Jodozior ma swoje korzenie w latach siedemdziesiątych. Wtedy miała tam mieszkać kobieta, która parała się czarami…
Opis wydawnictwa
Być może to kwestia tego, że horrory nie robią na mnie już żadnego wrażenia, a może przeczytania i zobaczenia już kilku innych produkcji tego gatunku, ale przez dobre pierwsze 100 – 200 stron książki miałem wrażenie, że to twór podobny do Chodź ze mną. Że opisana historia jest tak na prawdę wszystkim znana, i bardzo wyświechtana – nawet jeśli klimat grozy, tajemnicy i zagrożenia powoli ale dobrze i skutecznie jest budowany. Że autor postanowił sprzedać historię w trochę innej otoczce, z lekko zmienionymi motywami postaci i innym niż zwykle miejscem akcji. Albo że od początku będzie wiadomo, co się stanie i jak się to wszystko mniej więcej skończy – w końcu ile razy do wioski może się wprowadzić stara baba przynosząca nieszczęścia?
Początek wydaje się trochę zbędnie rozciągnięty, ale i tak nie jest źle (słyszysz, nudny Simmonsie?). No i cały czas się zastanawiałem, o co chodzi z tym inkubem, skoro jest tutaj przedstawiana sprawa czarownicy. Na szczęście po lekkim męczeniu się z początkiem książki, okazało się, że zdecydowanie było warto.
Inkub to horror osadzony w naszym świecie, w czasach całkiem dobrze nam znanych. Zapadła dziura na Suwalszczyźnie, klątwy, demonologia, okultyzm, zabobony, źli i dobrzy policjanci, małomówni obywatele, wieloletnie tajemnice, śmierć, stara magia, plotki, legendy i kłamstwa – to hasła dobrze oddające klimat opowieści. Sensowni bohaterowie, fajnie opisane postacie i miejsca, znane nam motywy i zwyczaje – to zachęcające plusy dla czytelnika.
Według mnie na szczególne wyróżnienie zasługuje postać głównego bohatera, która wydaje się sensownie postępująca i dobrze zbudowana. Również klimat, styl i sposób przedstawiania rzeczywistości bardzo się tutaj wyróżniają – a dobry horror bez tego nie zaistnieje. Ciekawie wypadł również zabieg prezentowania haseł z np. opracowań dotyczących czarownic – niby historia zmyślona, ale jak znalazł pasują do niej autentyczne cytaty, IYKWIM. Fabuła rozgrywa się równocześnie na dwóch liniach czasowych, ale zostało to bardzo dobrze zrobione. Dzięki temu całą historię poznaje się dokładniej i z perspektywy różnych osób. Kolejny ogromny plus w czasach narastającej głupoty, to zmuszenie czytelnika do świadomego czytania i układania sobie w głowie tego, co się z kim dzieje i kiedy to się dzieje.
I to właśnie w tym momencie, po spacerze przez pierwsze paręset stron, przypomniał mi się Pan Lodowego Ogrodu. Ponieważ Inkub zaczął się rozkręcać, przedstawiając całą historię zdecydowanie szybciej i dosadniej, mroczniej. Pojawiło się więcej niepokojących motywów, więcej ciał i związywania ze sobą wydarzeń z czasów minionych i z czasów bieżących. Co ważniejsze, historia przestała być oczywista, odkrywając różne wątki i odpowiedzi. Nie zabrakło też odkrywania kolejnych pytań, na które trzeba było poznać odpowiedzi szybko – bez odkładania następnej sesji czytania na kolejny dzień czy tydzień.
Kolejne pytania i tajemnice tylko zachęcały do dalszego czytania. Ponieważ wątek splata ze sobą kilka różnych postaci, czasów i miejsc, dalej książkę trzeba obdarzać skupieniem, ale to w dalszym ciągu mocny plus. Ponadto dalej nie wydaje mi się, normalnemu czytelnikowi, że fabuła zawiera jakieś niezgodności i bzdury. Całość ma ręce, nogi i dziwne oczy. Tak czy inaczej, kolejne rozdziały zmusiły mnie do zarywania kolejnych nocnych godzin.
Ponieważ nie ma tu dla mnie niesamowicie przerażającej historii, więc z czasem pierwsze skrzypce zaczął grać wątek rozwiązywania całej tajemnicy i losy uwikłanych w nią, celowo bądź nie, bohaterów. Nie zabrakło ciekawych i zaskakujących zwrotów akcji i solidnego zakończenia (ale nie chcę przypadkiem czegoś zaspoilerować). I nagle okazało się, że to jedna z niewielu książek po Grzędowiczu, od których na prawdę trudno mi było się oderwać – a lubię się wysypiać.
Im bardziej się nad tym zastanawiam po przeczytaniu tego tomiszcza, tym bardziej całość coraz bardziej mi się podoba. Skończyłem książkę na tyle usatysfakcjonowany, że aż przeczytałem posłowie. Zazwyczaj pełen nudnych podziękowań i wspomnień rozdział, tym razem był smacznym deserem, który pewne wątki uzupełnił, a inne wręcz przeciwnie. Książkę bardzo polecam do przeczytania, jak również do samoobrony przed czarownicami.